15.07.2019 / Pekin
Jak byłem mały to wymyśliłem sobie, że przejadę się koleją transsyberyjską. "Przejadę się" - jak to brzmi? 9000 km, niemal ćwierć obwodu ziemi, 6 stref czasowych. Przejażdżka.
Takie wymyślanie to zawsze wina książek. Gówniarzem będąc przeczytałem "Imperium" Kapuścińskiego. Mało z tego rozumiałem ale rozdział o transsyberyjskiej pamiętam do dziś. "O kurde" - pomyślałem - "O kurde, też tak kiedyś zrobię"
To "kiedyś" wypada dziś.
Dziś jestem w Pekinie, za niecały miesiąc będę w Moskwie. Jednak ze startem wyprawy muszę jeszcze chwilę poczekać. W paszporcie brakuje mi wizy Mongolskiej, którą wyrabiam już tu na miejscu, w stolicy Państwa Środka.
Więc czekam i chodzę. Ale chodzenie po Pekinie to zły pomysł, Pekin jest gigantyczny, dlatego przesiadam się na rower. Z Brucem, nowopoznanym Szanghajczykiem, bujamy się na rowerach po lokalnych hutongach. Jemy pierożki dim sum i pijemy piwo Tongao.
Dziwne to miasto, ten Pekin. Troszkę na pokaz. Stare uliczki lśnią blaskiem niedawnej olimpiady. Plac Tiananmen wygląda jak ostatnia, betonowa oaza komunizmu, którą od reszty świata skutecznie odgradzają kapitalistyczne drapacze chmur.
Niełatwe jest tu życie obcokrajowca - po angielsku mówi procent Pekińczyków a wyjście do knajpy to rosyjska ruletka. Wszędzie jest pełno policji (w metrze zarekwirowano mi dezodorant) a The Great Firewall skutecznie cenzuruje światowy internet. Bo, jak wytłumaczył mi Bruce, modemy i anteny satelitarne nie są po to by łączyć Chińczyków że światem - one są po to, by łączyć Chińczyków z Chinami.
Jak dobrze pójdzie, za tydzień będę w Mongolii. Tymczasem wracam do piwa i pierożków. Więcej wkrótce.
22.07.2019 / Erlian
Mongoł, Żyd, Rosjanin i Polak wchodzą do baru. W sensie, do wagonu. Tzn.do wagonu restauracyjnego. Dobra, zacznę od początku:
Po tygodniu spędzonym w Pekinie wreszcie odbieram mongolską wizę, mogę wyruszać. Okazuje się jednak, że kupienie biletu na pociąg w Chinach to nie taka prosta sprawa. W kraju z 1,5 miliarda obywateli bilety rezerwuje się z miesięcznym wyprzedzeniem.
A więc plan B: do granicy autobusem a po przejściu na stronę mongolską pociąg krajowy
do Ułan Bator.
do Ułan Bator.
W Mongolii trwa akurat festiwal Naadam i bardzo zależy mi na tym, żeby na niego zdążyć.
Naadam to kilkudniowe święto niepodległości, a zarazem jedyna w swoim rodzaju mongolska olimpiada - w jej skład wchodzą trzy dyscypliny: łucznictwo, wyścigi konne i zapasy. Główne uroczystości mają miejsce w Ułan Bator, tam też można oglądać zmagania mongolskich gierojów.
Naadam to kilkudniowe święto niepodległości, a zarazem jedyna w swoim rodzaju mongolska olimpiada - w jej skład wchodzą trzy dyscypliny: łucznictwo, wyścigi konne i zapasy. Główne uroczystości mają miejsce w Ułan Bator, tam też można oglądać zmagania mongolskich gierojów.
W autobusie dowiaduję się jednak, że na czas narodowego karnawału Mongolia zamyka granicę. Od dziś na kolejne 5 dni. Zamyka. Granice. Serio? Impreza tak gruba, że kraj musi się zaryglować? Czy ktoś w ogóle słyszał coś podobnego?!
Ta wiadomość ścina nas z nóg. Ścina mnie i ścina Michę z Izraela, którego poznaję w trasie. Utknęliśmy na samym brzegu Chin, w Erlian, azjatyckim Działoszynie, gdzie nic się nigdy nie dzieje a największą atrakcją są kiczowate pomniki dinozaurów. 5 dni tutaj? Tylko nie to!
Baatar, Mongoł, który też próbuje dostać się do UB, objaśnia nam sytuację:
- Chłopaki, posterunki graniczne są zamknięte ale odprawa kolejowa i ta na lotniskach wciąż pracuje. Ok, samolot jest drogi, ale ja czekam na pociąg, który przyjedzie za dwa dni z Pekinu.
- Ale na ten pociąg nie było już biletów!
- Hmm.
W drodze na dworzec kolejowy spotykamy jeszcze Paszę, Rosjanina Buriata. Ta sama historia, utknął jak i my. Szczęśliwie Pasza jako jedyny z naszej czwórki mówi po chińsku. Okazuje się,
że jest jeszcze kilka biletów dla mieszkańców Erlian, ale będą sprzedawane dopiero w dzień przyjazdu pociągu, o 9:00 rano. A więc czekamy.
W niepewności, bo konkretnej liczby biletów nikt na kasie nie zna.
że jest jeszcze kilka biletów dla mieszkańców Erlian, ale będą sprzedawane dopiero w dzień przyjazdu pociągu, o 9:00 rano. A więc czekamy.
W niepewności, bo konkretnej liczby biletów nikt na kasie nie zna.
Dwa dni gramy w karty i pijemy chińskie alkohole. Dwa dni, których mogło by nie być.
W sobotę udaje się kupić bilety. Nocny pociąg do Ułaan Baator przetacza się sennie przez bezgraniczne stepy. Pierwszy raz w życiu widzę stepy. To widok trudny do opisania, do sfotografowania. Tam nic nie ma. Wielkie nic, które zasysa twój wzrok. Pustynia, ocean, step. Horyzont plus dwa kolory. Od czasu do czasu jurta, wypasane bydło, krzak.
Wystawiam głowę przez drewniane okno i nie mogę od tej pustki oderwać oczu.
Wystawiam głowę przez drewniane okno i nie mogę od tej pustki oderwać oczu.
Nad ranem Prowadnica zabiera pościel i przynosi czaj. Z ukrytych w przedziale głośników
leci Cat Stevens i "Morning has broken". Krajobraz przez noc znacznie wyzieleniał i stał się górzysty. Kibelki zostają zamknięte, wjeżdżamy do strefy niesiusiania. Jesteśmy w Ułan Bator.
leci Cat Stevens i "Morning has broken". Krajobraz przez noc znacznie wyzieleniał i stał się górzysty. Kibelki zostają zamknięte, wjeżdżamy do strefy niesiusiania. Jesteśmy w Ułan Bator.
01.08.2019 / Irkuck
Nie, nie jest źle. Jasne, mogłoby być lepiej, jak wszędzie. Wszystkiemu winni są Mikołaj II i Gorbaczow. Władzy się nie oddaje - tak mówi Siergiej, przewodnik bajkalski. A potem ze łzami w oczach podnosi szklankę z wódką:
- Za Sybir. Sybir ma przyszłość.
Siergiej, a jaką przyszłość ma Sybir?
- Rabusiów, oprychów i zwykłe szumowiny to za caratu wysyłało się za Ural. Ale na Syberię trzeba było zasłużyć. Tu zsyłano tylko prawdziwych dysydentów, najbystrzejesze umysły. Oni wszyscy tu żyli, tu pracowali, tu mieli rodziny - Siergiej palcem uderza w stół - Dlatego Sybir ma przyszłość.
Ma przyszłość i przeszłość. Ale o teraźniejszość mnie nie pytaj.
07.08.2019 / Moskwa
Opowiem wam jeszcze jak zstępuje się do piekieł.
Przede wszystkim należy wcześnie wstać. Jedziemy pod pomnik marszałka Żukowa w centrum Moskwy i zajmujemy miejsce w długiej kolejce.
Kolejka zakręca przy murach Kremla, potem biegnie wzdłuż fortyfikacji przez Plac Czerwony aż dociera do otwartych, żelaznych wrót mauzoleum.
Znalazłszy się przed socrealistyczną piramidą dobrze jest przeczekać grupki turystów; chodzi o to, aby zstępować samotnie - wtedy doświadczenie jest pełniejsze. Raz, dwa - Ok, wchodzimy.
Jest ciemno. Czarny granit z czerwonymi wstawkami, skąpe światło dobiegające znikąd. I chłodno, kilka stopni zimniej niż na zewnątrz. Strażnik ubrany w kruczy mundur delikatnym ruchem ręki wskazuje kierunek marszu. Kolejny korytarz, kolejny strażnik. Taki sam na każdym zakręcie . Nie można się cofnąć ani zatrzymać, o robieniu zdjęć nie ma mowy. Schodzimy pod poziom placu Czerwonego.
Oto druga strona zasłony Mai, oto miejsce gdzie zniknął Syriusz Black - przed nami główna sala, centrum piramidy. Ponad głową ukazuje się stalowy, przeszklony sarkofag. Nie ma muzyki a jakby była. W sarkofagu spoczywa niemal 150 letnie ciało Władimira Iljiczy Lenina. Śpi, pod grubą warstwą pudru, jakiś metr od Ciebie.
Zatrzymywanie się jest zabronione, jak odwracanie wstecz. Wchodzisz, patrzysz, myślisz "Aha, yhym. Więc tak wyglądają zaświaty". Potem bierzesz kilka lodowatych wdechów i wychodzisz.
Wychodzę. Słońce. Jasno, trzeba zmrużyć oczy. I ciepło.
Po miesiącu podróży, po 9000km przejechanych pociągiem, po syberyjskiej tułaczce, wracam do żywych.